Rząd uszczelnia. Wydaje się, że odnosi nawet sukcesy. Choć oczywiście porównanie obecnych wpływów z VAT do zeszłorocznych nie ma większego sensu. Wzrost konsumpcji siłą rzeczy przekłada się na wzrost wpływów, a wzrost zamożności – na większy udział zakupów towarów o wyższej stawce VAT. MBank Research ocenia, że tylko jedna trzecia wzrostu wpływów to efekt uszczelniania. To niewątpliwie sukces, ale nijak się ma do przechwałek ministra Morawieckiego, że dzięki uszczelnianiu można sfinansować 500+.
Zresztą uszczelnianie trwa w najlepsze i o ile niektóre rozwiązania – jak wprowadzony jeszcze przez PO jednolity plik kontrolny – mają sporo sensu, o tyle inne są dużo bardziej problematyczne. Najnowszym pomysłem jest tu tzw. split payment. Chodzi w nim o to, że płatność za fakturę byłaby dzielona na część netto oraz VAT. Netto trafiałoby do firmy – VAT zaś na rachunek pomocniczy, z którego przedsiębiorca mógłby jedynie zapłacić podatek do urzędu lub ewentualnie VAT z faktury dla swojego dostawcy.
Pieniądze byłyby de facto zamrożone, zaś na ich uwolnienie możemy poczekać i dwa miesiące. Za to zwroty VAT na konto VAT mają być błyskawiczne – tylko 25 dni, i to bez możliwości przedłużenia. Tylko co z tego, skoro do pieniędzy na tym koncie i tak nie mamy dostępu?
Stosowanie mechanizmu split payment ma być dobrowolne, co brzmi uspokajająco. Do czasu – dopóki nie przyjrzymy się temu, co tak naprawdę znaczy. Dobrowolność dotyczy bowiem momentu wysyłania płatności – możemy zdecydować, czy przesyłamy płatność podzieloną czy też nie. Jeśli się na to zdecydujemy, to mamy sporo korzyści: jeśli nasz dostawca jest oszustem, to nie zostaniemy pociągnięci do solidarnej odpowiedzialności, nie zostanie przeciw nam zastosowana drakońska sankcja vatowska, no i co więcej, możemy uwolnić trochę środków z naszego konta, gdzie pieniądze i tak były zamrożone.
Same korzyści. Kto poniesie koszty naszej decyzji? Nasz kontrahent, bo to on będzie miał zamrożone pieniądze. Czyli mogę dobrowolnie zaszkodzić mojemu kontrahentowi, uzyskując przy tym korzyści. Ciekawa alternatywa i raczej nie ma wątpliwości, co firmy wybiorą.
Wątpliwości jest też więcej. Nie ma możliwości automatycznego obliczenia wartości podatku dla faktury, więc podczas przelewu trzeba będzie wpisać te kwoty. Po pierwsze – to uciążliwość. Po drugie – co z pomyłkami? Co jeśli omyłkowo VAT trafi na konto firmy, a netto na konto VAT, gdzie będzie leżało zamrożone? To może doprowadzić firmę do bankructwa, odbierając jej na długie miesiące dostęp do środków – zwłaszcza jeśli faktura była duża. A jakie będą konsekwencje po stronie firmy wysyłającej przelew, jeśli z zastrzeżonego konta przeleje więcej pieniędzy, niż było VAT na fakturze?
Zagadnień jest więcej, a niektóre są gotowymi przepisami na dokonywanie wyłudzeń, więc nie będę się dalej rozpisywał, by nie podsuwać pomysłów (choć nie mam wątpliwości, że oszuści sami na nie wpadli – zapewne szybciej ode mnie). Cały pomysł ma jednego wyraźnego beneficjenta: koledzy ministra Morawieckiego, bankowcy. Zamrożenie dostępu do środków dla wielu firm to konieczność zaciągania kredytów obrotowych. Gotowy zarobek na prowizjach i odsetkach.
Jednocześnie banki będą miały dostęp do zamrożonych środków na kotach VAT, wynoszących dobrze ponad połowę miesięcznych wpływów z VAT. Konta te mogą być oprocentowane, ale w obecnych warunkach to raczej mało prawdopodobne. Zresztą do tej bonanzy dorzuci się sam budżet, bo przyspieszone zwroty mają kosztować kilka miliardów – które trafią nie do firm, tylko na zamrożone konta.
A i to nie koniec korzyści dla banków. Konta VAT mają być otwierane nieodpłatnie, ale doskonale wiemy, że banki mają sposoby na obchodzenie takich zapisów ustawowych. Podatek bankowy też miał nie doprowadzić do wzrostu kosztów, a jak było – wszyscy wiemy. Wygląda na to, że po zakończonej karierze politycznej minister Morawiecki będzie miał dokąd wracać.