Społeczna odpowiedzialność biznesu to idea polegająca na tym, że firmy i przedsiębiorcy powinni, poza zarabianiem pieniędzy – brać pod uwagę także inne cele: społeczne, ekologiczne, etyczne. Rzeczywiście, wiele firm i osób tak postrzega swoje obowiązki. Dużym problemem dla narracji lewicy, która podkreśla nierówności, jest to, że najbogatsi biznesmeni na świecie umieją przekazać ponad 90 proc. majątku na działania prospołeczne (Gates, Buffet, Soros), czego nie da się powiedzieć o miliarderach, którzy zdobyli swoje majątki poza biznesem (np. jako dyktatorzy krajów etatystycznych, choćby taki Putin).
Ale decyzja o tym, czy się jest bardziej czy mniej społecznie odpowiedzialnym, to indywidualny wybór – tak w przypadku biznesu, jak osób prywatnych. Zaangażowanie w ważne sprawy, poświęcenie czasu i pieniędzy jest niewątpliwie godne pochwały, ale nie jest obowiązkiem żadnego z nas. Jednak Adrian Zandberg z partii Razem uważa inaczej. Rozpisał się o społecznej odpowiedzialności biznesu polegającej na tym, że zakłady pracy mają obowiązek utrzymywać i dopłacać do mieszkań swoich pracowników.
Okazuje się, ze Orange sprzedał część swoich nieruchomości, w nich zaś mieszkają obecni i byli pracownicy. Wszystko zgodnie z prawem. W czym więc problem? Zandberg informuje, że ktoś był w szpitalu i nie zdążył odczytać informacji o możliwości pierwokupu. Musiał być ciężko chory, bo na pierwokup jest miesiąc. Przy czym nie dostajemy informacji, czy ta osoba w ogóle chciała pierwokupu dokonać. Czy cały problem w tej transakcji to ona jedna?
Według Zandberga teraz do dzieła przystąpią czyściciele kamienic, a czynsze wystrzelą w górę, co spowoduje, że emeryci wylądują na bruku. Skąd ta informacja? Z powietrza. Chyba że Zandberg zakłada, że czynsze były mocno zaniżone, a Orange do tej sytuacji sporo dokładał. Jeśli dokładał, to należy mu się pochwała – ale zaprzestanie takiego dokładania skłonić nas może co najwyżej do wycofania pochwały, a nie do potępienia. Działania charytatywne są dobrowolne i zaangażowanie nie implikuje nieskończonych zobowiązań.
Tu zresztą Zandberg – nie wprost – obnaża problemy związane z taką długotrwałą działalnością, która może uzależniać obdarowywanych. Jeśli mieszkańcy tych mieszkań pracowniczych nie poradzą sobie na rynku, to jedyna wina Orange polega na tym, że przyzwyczaiła ich do nierynkowych warunków. Innymi słowy, nie wystarczy dawać – trzeba jeszcze dawać mądrze. To motto dla firm społecznie odpowiedzialnych. Takie blankietowe długotrwałe programy to przepis na wychowanie roszczeniowej grupy uzależnionej od pomocy. Zaprzestanie tej pomocy spowoduje zaś, że Zandbergi tego świata wskażą krzywdę, jaką wedle nich tym ludziom wyrządzamy. Skutkiem tekstu Zandberga będzie więc unikanie przez firmy tworzenia mieszkań pracowniczych, bo jedyne, co z tego mają, to czarny PR.
8 września o godz. 16:50 39841
Wow, co to za straszni pracownicy na czele z panem Zandbergiem – roszczeniowi i nie dają spokoju „biednym” przedsiębiorcom. Wszystko zgodnie z prawem (tylko czyim prawem). Pana lament , bo tak to nazywam, nie jest polemiką. Dla Wyjaśnienia: nie jestem w partii Razem, ani znajomym pana Zandberga.
9 września o godz. 10:36 39842
„Dużym problemem dla narracji lewicy, która podkreśla nierówności, jest to, że najbogatsi biznesmeni na świecie umieją przekazać ponad 90 proc. majątku na działania prospołeczne…”
Bardzo nieprzekonujacy artykul. Ten system ktory proponuje Pan znaczy koniec demokracji bo nie ludzie (glosujac) moga decydowac gdzie ida pienadzy dla biednych tylko ci ktorzy maja duzo kazy decyduja o tym.
13 września o godz. 16:47 39843
Panie Doktorze,
1. Żałosne są wręcz te pańskie bajki o miliarderach rozdających swoje pieniądze. Oni przecież te pieniądze tylko przekazują do utworzonych przez siebie fundacji, aby w ten sposób unikać płacenia podatków bądź też je minimalizować. To nie jest więc przekazywanie majątku na działania prospołeczne, a tylko metoda unikania płacenia podatków bądź też ich minimalizacji. Przypominam, że kiedy pewien znany łódzki biznesmen, niejaki Izrael Poznański, chciał założyć w Łodzi fundację „dobroczynną”, to ówczesne carskie władze, czując z góry wielki przekręt, zabroniły mu ją założyć, mimo że ów Poznański wybudował w tym celu bardzo kosztowny pałac, który resztą do dziś można zwiedzać. A ja, jako rodowity Łodzianin, znam doskonale tę historię i wiem do czego służą takie fundacje jak te założone przez Gatesa, Buffeta czy, Sorosa. Przecież te fundacje są albo pralnią brudnych pieniędzy, albo też sposobem na unikanie płacenia podatków czy też metodą ich minimalizacji albo też metodą zdobycia władzy bądź też wpływania na nią (klasycznym przypadkiem jest tu Soros).
2. Generalnie, to biznes nie jest od zapewniana mieszkań swoim pracownikom, a jeżeli właściciele biznesu uważają, że ważne jest dla firmy, aby jej pracownicy nie mieli kłopotów mieszkaniowych to może ta firma płacić owym pracownikom na tyle dobre pensje, że będzie ich stać na zamieszkanie w dobrych warunkach.
3. Przypominam też, że znany amerykański ortodoksyjny ekonomista Milton Friedman (twórca monetaryzmu, laureat nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii w roku 1976, czołowy przedstawiciel tzw. chicagowskiej szkoły w teorii ekonomii) napisał w roku 1970 w artykule opublikowanym w „The New York Times”, że „the business of business is business”. Oznacza to, że prywatne firmy działają tylko i wyłącznie dla zysku, że szefowie firmy są rozliczani przez jej właścicieli (udziałowców) z tego, jaki ta firma wypracuje zysk i że na tym właśnie polega prawdziwy (czysty) kapitalizm, czyli kapitalizm rynkowy. Innymi słowy prywatna firma ma w kapitalizmie przynosić jak największy zysk, a nie być poprawna politycznie czyli np. dbać o swoich pracowników. Wynika z tego także, iż prywatna firma działająca na względnie wolnym, kapitalistycznym rynku musi płacić tak niskie płace swoim pracownikom, jak to jest tylko możliwe, tak samo jak musi starać się ona obniżać inne koszta, np. surowców czy też energii. Kapitalista nie dlatego więc mało płaci swoim pracownikom, gdyż jest on z natury zły, chciwy i skąpy, ale dlatego, że tak wymaga od niego rynek, na który normalnie nie ma on wpływu.
4. Poziom płac wypłacanych przez daną firmę zależy więc od sytuacji na rynku, tu konkretnie rynku pracy, a nie od intencji czy też chęci przedsiębiorcy czy też osoby zarządzającej daną prywatną firmą. Po prostu jeśli jakiś przedsiębiorca czy też menedżer, zacząłby płacić płace wyższe niż to wymaga rynek, to taka firma automatycznie niejako bankrutuje, gdyż mając zbyt wysokie koszta (tu konkretnie koszta pracy) ma ona zbyt niskie zyski i jest tym samym eliminowana z rynku przez bardziej operatywną konkurencję, mająca niższe koszta w więc też i większe zyski (zakładamy tu oczywiście czysty kapitalizm, czyli brak interwencji państwa oraz brak monopoli).
5. Oczywiście, są pewne wyjątki od tej reguły, np. monopoliści i oligopoliści oraz firmy działające w tzw. niszach, czyli kontrolujące swój segment rynku, na którym są one de facto monopolistami albo semi-monopolistami (oligopolistami), a więc mające wpływ na wysokość cen. Podnosząc swoje ceny ponad poziom, który wyznaczyłby rynek, jeżeli te firmy miały by konkurencję, mogą one tym samym płacić wyższe stawki płac swoim pracownikom, jako że te wyższe koszta płac mogą one wtedy przerzucić na swoich konsumentów, zmuszonych do płacenia wyższych cen, niż to by było możliwe w warunkach względnie wolnej konkurencji.
6. Oczywiście, dochodzi tu też edukacja społeczna i propaganda, ale ma ona rację kiedy twierdzi, że w kapitalizmie rynkowym celem działalności gospodarczej jest zysk, a nie zaspokajanie potrzeb ludności (patrz Milton Friedman powyżej). Stąd więc mamy w kapitalizmie rynkowym ten wszechobecny marketing, który jest przecież niczym innym jak tylko sztuką wepchnięcia konsumentom tego, co nie jest owym konsumentom potrzebne, a często jest dla nich wręcz szkodliwe (np. alkohol, papierosy, narkotyki i broń oraz tzw. junk food, w tym niezdrowe „soft drinks” typu Coca Coli etc.), ale których produkcja przynosi kapitalistycznym prywatnym producentom największe zyski. Ponieważ rozsądnie, racjonalnie myślący ludzie nie dali by się manipulować reklamie (generalnie marketingowi), to wynika z tego, że ogromna większość ludzi nie myśli racjonalnie i na tym właśnie żeruje socjotechnika, w tym szczególnie marketing. Sam fakt, że na świecie w samym tylko roku 2015 wydano: na marketing cyfrowy 147 mld USD, a na reklamy w TV 190 mld USD świadczy, że ludzie nie działają racjonalnie, że są oni podatni na socjotechnikę, na manipulowanie z zewnątrz, na manipulowanie odwołujące się do naszych czysto zwierzęcych instynktów, przesądów, fobii etc. a nie do rozumu. Przecież w zeszłym (2016) roku na sam tylko marketing wydano na świecie w mld USD: USA 183, Chiny 74, Japonia 37,UK 25, Niemcy 21, Korea Płd. 11, Francja 11,Australia 10, Brazylia 10 i Kanada 9 (Performics “Executive Summary: Advertising Expenditure Forecasts September 2016”). Dla porównania: PKB Polski wynosił w roku 2015 ok. 475 mld USD.
7. Tak więc faktem jest to, że w kapitalizmie rynkowym prywatne firmy, w pogoni za maksymalizacją zysku, marnotrawią ograniczone zasoby surowców, niszczą środowisko, produkują rzeczy szkodzące ludziom. To jest po prostu cena, którą płacimy za to, że mamy w tym systemie ciepłą wodę w kranie oraz pełne półki w sklepach, a ci, których jest na to stać, mogą w tym systemie zaspokajać swoje nawet najbardziej wyszukane, a często też i wręcz zboczone potrzeby konsumpcyjne.
Pozdrawiam
13 września o godz. 16:51 39844
Panie Doktorze,
Putin jest taki samym dyktatorem jak np. Trump czy Macron, a władzę ma on znacznie mniejszą niż np. król Arabii Saudyjskiej, tego największego sojusznika USA w świecie arabskim a nawet i muzułmańskim.
13 września o godz. 17:41 39845
Drogi Gospodarzu,
Twój wpis to pochwała gospodarki folwarcznej. Dziedzic, jak miał dobre serce, to dach w czworakach naprawił, a i ubogiej wdowie dał kurę na święta.
Gdy myślał biznesowo, jak 99% obecnych pracodawców, to czworaki sprzedał znajomemu, który urządził w nich magazyn, wyganiając dotychczasowych lokatorów na zieloną trawkę.
Argument, że najbogatsi przekazują 90% majątku na działania prospołeczne świadczy jedynie o ich dobrym sercu- tak jakby dziedzic dał ubogiej wdowie nie kurę, a dwie krowy. Gdyby rzeczywiście chciał pomóc- odstąpiłby trzy morgi dobrej ziemi. Tak jak Bill Gates najlepiej pomógłby płacąc po prostu większe podatki, albo podnosząc pensje.
22 września o godz. 15:26 39846
Paniw Doktorze,
Znacznie ważniejszym wydarzeniem niż to o czym Pan Doktor tu pisze jest wejście w życie umowy CETA. Cytuję (z małymi skrótami) za Redaktorem Wosiem z „Polityki”: „Umowę CETA negocjowali 8 lat w zaciszu gabinetów przedstawiciele rządu Kanady i KE równolegle do jej siostry bliźniaczki TTIP (to z kolei umowa między USA a UE). Obie umowy miały sprawić, że robienie interesów między Europą a Ameryką Północną będzie jeszcze łatwiejsze. W czasach przedkryzysowego neoliberalnego dogmatyzmu oba traktaty przeszłyby pewnie bez echa jako „bezalternatywne”. Ale w roku 2016 świat był już inny. Okazało się, że przeciw TTIP i CETA buntują się miliony Europejczyków i Amerykanów, wskazujących, że może już wystarczy kolejnych przywilejów dla hulającego między kontynentami kapitału. A więcej troski należałoby się mniejszym producentom oraz pracownikom. Ostatecznie z powodu dużego oporu społecznego (akcja „Stop TTIP” zgromadziła 3,5 mln podpisów Europejczyków) oraz zmiany politycznych wiatrów (sukces Trumpa) TTIP poszła do śmietnika. Na pocieszenie piewcy „wolnego handlu” oraz korporacje dostali CETA. Towarzyszyła temu atmosfera szantażu moralnego, głoszącego, że jeśli nie będzie teraz żadnej umowy, to świat euroatlantycki pęknie i stanie się pożywką wrażych potęg, ChRL lub Rosji. W takiej atmosferze PE przyjął CETA w lutym. Kluczowe jest tu słowo „przyjął”, a nie „ratyfikował”. Co oznacza, że CETA wchodzi w życie częściowo i na dodatek warunkowo. W efekcie w czwartek, 21 września b.r. zaczęła działać jedynie handlowa część porozumienia. A nie (na szczęście) jej bardziej kontrowersyjna część inwestycyjna, czyli ta będąca najtwardszą kością niezgody, która – według krytyków – bardzo ułatwi najpotężniejszym korporacjom wymuszanie swej woli wobec suwerennych rządów i słabszych graczy. Inwestycyjna część CETA czeka zaś na pełną ratyfikację wszystkich państw członkowskich UE. A w niektórych z nich mogą być z tym problemy. Nawet w Polsce, gdzie PiS wprawdzie udzielił CETA ogólnej zgody (nie wdając się przed swoimi wyborcami w szczegóły). Ale czy powtórzy to, gdy umowę poważnie naruszającą polską suwerenność ekonomiczną przyjdzie głosować w Sejmie? Tego na razie nie wiemy. Co w takim razie się zmienia od teraz? Otóż znika ponad 90%. tzw. barier pozataryfowych. A więc głównie norm i regulacji, bo ceł między Kanada i UE już od dawna przecież nie było. Oznacza to na przykład, że na rynek europejski trafi z Kanady (oraz z USA via Kanada) dużo więcej produktów rolnych niż dotychczas. Na przykład wołowina (tu ustalono wprawdzie pewien kontyngent, ale jest on wielokrotnie większy niż poprzednie limity) czy sery. Oznacza to, że na europejskim rynku zrobi się tłoczniej. Duzi zrekompensują to sobie wejściem na kanadyjski rynek. Ale co z mniejszymi? Takimi jak polscy producenci. Odpowiedź na to pytanie poznamy za rok lub dwa. A na razie pozostaje nam snucie rozważań, jak przed wyjazdem sportowców na olimpiadę. Jasne, że wyślemy wszystkich najlepszych. Doświadczenie uczy nas jednak, że z medalami wracają z takich imprez zazwyczaj ci, po których się tego spodziewano. Podobnie może być z CETA. Zwycięzcami będą duzi i silni. Słabi jeszcze bardziej osłabną.
(polityka.pl/tygodnikpolityka/rynek/1720812,1,ceta-wchodzi-w-zycie-jakich-zmian-sie-spodziewac-co-czeka-polske)
8 marca o godz. 21:54 39853
Koniec Epoki Wolnego Handlu
Ameryka wprowadza cła ochronne. Na początek na stal i aluminium,. Ale dobrze wiemy, że na tym się nie skończy. Pora zacząć zmieniać programy nauczania teorii ekonomii.